[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/10-grudzien/glina is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Jak to właściwie z tym Mikołajem jest? Skąd wie, co chcielibyśmy dostać, o czym w skrytości marzymy? Niektórzy szepczą na ucho rodzicom-pośrednikom, inni zaś piszą listy. No dobrze, ale skąd pewność, że list trafi do odbiorcy i nie zawieruszy się gdzieś w śnieżnych zaspach? Przedszkolaki zdradziły nam swoje sposoby. Można zostawić kopertę przy kominku (będzie Świętemu ciepło, jak wpadnie po pocztę) albo na okiennym parapecie (wtedy z pewnością nie przeoczy przesyłki), można także przybić list do drzewa w ogródku (Mikołaj złapie go w przelocie i nie będzie tracił czasu na przeciskanie się przez komin), bądź wrzucić go zwyczajnie do skrzynki (nie zapominając oczywiście o znaczku i adresie), wówczas bez wątpienia trafi prosto do Laponii. Mikołaj już zna nasze pragnienia, to czas zadbać o odpowiednią oprawę. Skoro mają być prezenty, musi być choinka. A najlepiej przygotować swoją własną – nie musi być wcale duża, zielona, ani pięknie pachnąć. Wystarczy gliniana marchewka… Marchewka? Przecież nie lepimy bałwana! Spokojnie, marchewka ma tę niezwykłą właściwość, że bez najmniejszego trudu potrafi zmienić się w stożek, a od niego droga niedaleka. Teraz obwieszamy go pękatymi bombkami, owijamy łańcuchami klusek… Jeszcze gwiazda! No właśnie, czegoś tu wyraźnie brakowało. Mróz przygasił nieco jej blask, więc podszczypujemy delikatnie zziębnięte policzki, aż rozłoży szeroko ramiona. Jaka piękna! Na pewno wskaże Świętemu właściwą drogę na atramentowej mapie nieba. Niech wszystkie wymarzone prezenty przytulą się do waszych choinek. Wesołych Świąt!
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/10-grudzien/glina{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/teatr is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Było sobie śnieżnobiałe królestwo, a w nim lodowy zamek, w którym panowała chłodna atmosfera. Tam, na oblodzonym tronie, siedział ponury król Mróz. Ów król całymi dniami marudził i miał kwaśną minę, nic mu się nie podobało. Nie miał przyjaciół i na próżno królewna Śnieżynka próbowała go rozweselić i zachęcić do wspólnej zabawy – król potrafił tylko dokuczać innym. Aż pewnego dnia, nie wiadomo skąd, do zimowego królestwa przyleciał piękny srebrzysty motyl. Był tak uroczy, zwiewny i miły, że król Mróz całkiem niechcący go polubił i nie chciał już, żeby odlatywał. – I co się stało dalej? – spytałam dzieci, kiedy przypominaliśmy sobie treść teatrzyku – I już go nie wypuścił! – odpowiedział jeden z chłopców – Nieprawda, wypuścił! Bo motyle nie mogą żyć w takim zimnie! – wcięła się dziewczynka. – No i co? Czy to już koniec historii? – No właściwie tak. Najważniejsze, że serce króla Mroza się rozmroziło i już przestał być takim marudą. A jaka stąd płynie nauka? Może, że czasem, jeśli się z kimś zaprzyjaźnisz, to musisz też z czegoś zrezygnować dla dobra przyjaciela? – pytam, ale nie słyszę odpowiedzi. A może po prostu chodzi o to, żeby wszyscy zimą nosili ciepłe rękawiczki...?:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/teatr{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/koncert is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Pewnego pochmurnego ranka ktoś szedł zamyślony plażą. Spienione jęzory fal oblizywały mu łakomie słone stopy. Kroki odmierzał cichy plusk i pokrzykiwania zwaśnionych mew. Wtem na brzegu wyłoniła się ona – alabastrowa, lekko zaróżowiona. Podniósł ją ostrożnie, otrzepał. Przyłożył do ucha i usłyszał szept mórz. Przyłożył do ust i zadął, zaśpiewał językiem trytonów…
Pewnego słonecznego popołudnia ktoś skradał się przez gęste zarośla. Tropił, nasłuchiwał, obserwował. Czuł, że jest blisko. Wiatr przyniósł zapach wilgotnej od potu sierści, parującej w rozpalonych promieniach letniego słońca. Serce biło mu jak oszalałe, zacisnął dłoń na oszczepie, aż pobielały mu knykcie. Bezszelestny krok, okrzyk bólu, rozgoryczenie. Stracił szansę, bo na jego drodze leżał on – twardy, lekko wygięty, pożółkły od słońca i czasu. Podniósł go ostrożnie, otrzepał. Zajrzał do środku i zobaczył tylko srebrne pajęczyny. Przyłożył do ust i zadął – otoczył go krąg wojowników…
Pewnego chłodnego wieczora ktoś przystanął pod rozłożystym dębem. Tuż przy nim przycupnęły psy o mocnej budowie, wydłużonej i tępo uciętej kufie, grubych, obwisłych faflach, obfitej skórze na głowie i szyi. Pogłaskał je czule po krótkiej, szorstkiej, brunatno-czerwonej sierści. Zadarły łby, z ufnością spojrzały na pana. Wciągnęły głęboko powietrze przez mokre onyksowe nozdrza. Muskularna klatka piersiowa uniosła się w pełnym oczekiwania napięciu. Ruszyły na oślep przed siebie, a po chwili puszcza zagrała. Ktoś drgnął podekscytowany i pośpiesznie zdjął przewieszony przez ramię złoty pierścień. Zbliżył go do ust. Oblizał spierzchnięte wargi i zadął. Puszcza ożyła…
Pewnej deszczowej nocy po śliskim bruku uśpionego miasteczka pędził sześciokonny dyliżans. Kabina zawieszona na skórzanych pasach bujała nieprzyjemnie, jak rybacka łódka podczas sztormu. Z przodu, na koźle, zziębnięty woźnica trzymał kurczowo lejce, smagany wodnymi biczami. Co chwilę ocierał twarz przemoczonym rękawem, lecz obraz wciąż był niewyraźny. Ulewa wdzierała się do oczu, rozmazując kształty, ostre krawędzie. Przytroczone do dachu przesyłki bębniły nerwowo na wybojach. Pocztylion, z trudem łapiąc oddech, zadął w mosiężny klakson. Zaspany jegomość uskoczył w ostatniej chwili. Pęd powietrze wyrwał mu z rąk parasol, a lodowata fontanna spod kół nie pozostawiła na nim suchej nitki. Dyliżans nie zatrzymał się ani na chwilę – liczy się pośpiech, dokładność, sumienność…
Tak oto poznaliśmy krótką historię rogu. Waltornia zabrała nas jeszcze w jedną podróż, do początków państwa polskiego, wygrywając legendę o trzech dzielnych braciach: Lechu, Czechu i Rusie. Galopem przemierzyliśmy naszą piękną krainę, by na koniec – w skupieniu, z powagą i niekrywaną dumą – odśpiewać wspólnie Mazurek Dąbrowskiego:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/koncert{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder dobryadres/warsztaty2015/relacje/sobota is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Tańcowała igła z gliną, igła pięknie, glina brzydko…? Ależ skąd! Zacznijmy jednak od początku. Dawno, dawno temu… Chwileczkę, to zupełnie inna bajka! Zaraz, zaraz, jak to szło… A tak! Pewnej zwyczajnej-niezwyczajnej soboty, w pewnym znanym-nieznanym miejscu, spotkały się obce-nieobce sobie niewiasty. Młode i ciut starsze damy, w poszukiwaniu artystycznego spełnienia, przybyły na popołudniową herbatkę do kulturalnego saloniku Pod Dobrym Adresem. Hrabina igła wprowadziła białogłowy do swego buduaru, gdzie panowała już nieco frywolna atmosfera. Po krótkiej chwili twórcza energia przybyłych pań eksplodowała z niebywałą siłą. Wolność, swoboda, brak ocen, przytyków. Damy pozwoliły się porwać do tańca szlachetnym materiałom, eleganckim wykrojom, tajemniczym jegomościom, których gospodyni czule zwała stębnówką i overlokiem. Hrabina krążyła między swymi gośćmi, szeptała im coś na ucho, pokazywała, zachęcała do wspólnych pląsów albo choć przełamujących pierwszą nieśmiałość pogawędek. I cóż się zrodziło z tych barwnych romansów w buduarze hrabiny? Szafirowe szkatułki na biżuterię, srebrne skrytki dla pachnących miłością listów, błękitne osłonki na pomarańczowe drzewka z przydomowych oranżerii, łóżeczka dla porcelanowych lal, pudełeczka na świąteczne podarki, urocze, obsypane drobniutkimi różyczkami dziewczęce przepaski, poskramiające niesforne loki. Nim panie zdążyły ochłonąć, do salonu wparowała baronowa glina. Z pozoru skromna, nieatrakcyjna, twarda i chłodna. Wystarczyło jednak okazać jej trochę ciepła, a rozkwitła na oczach zebranych. Miała w sobie coś, jakiś sekret, ślad spirytyzmu. Alchemiczka tchnąca duszę w zwykłą skałę. Damy ostrożnie dotykały jej skóry i czuły w swoich dłoniach tę niezwykłą moc ożywiania wyobraźni. W pokoju zrobiło się gwarno i tłoczno. Na kawowych stoliczkach grzechotały cicho wężowe kubki, dreptały w miejscu ślimacze miseczki, a klasyczne, minimalistyczne patery kołowały w hipnotycznym tańcu derwiszy. Delikatne anielskie dzwoneczki pobrzękiwały ze strachu na widok diabła-żartownisia, co językiem oblizał swój zakrzywiony, pokryty brodawkami nochal. Piękny, majestatyczny rybowieloryb z gracją lawirował pośród raf filiżanek i mielizn spodków, aż nagle zniknął wypłoszony przez toczącą się pozbawioną tułowia głowę o sympatycznej, lekko zmęczonej życiem twarzy. Popielaty kocur łasił się do nóg, zezując ukradkiem na stadko rajskich ptaków, które beztrosku gładziło odstające niedbale piórka. I można by snuć dalej opowieść o baronowej glinie i hrabinie igle, tylko po co? Kto wierzy w magię, nie potrzebuje słów. Kto nie wierzy, sam musi trafić Pod Dobry Adres i przekonać się na własne oczy, jakie cuda potrafi zrobić człowiek:)
{gallery}dobryadres/warsztaty2015/relacje/sobota{/gallery}
[sigplus] Critical error: Image gallery folder przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/glina is expected to be a path relative to the image base folder specified in the back-end.
Proszę państwa, oto miś.
Miś jest bardzo grzeczny dziś,
Chętnie państwu łapę poda.
Nie chce podać? A to szkoda.
Zimna, niekształtna bryła gliny wierci się niespokojnie w wiadrze. Ile można czekać? – myśli sobie nieco urażona. Przecież jestem gwiazdą! Cóż z tego, żem bura, brudna, nieforemna? Mogę być wszystkim, nie znam ograniczeń! Jakby na dowód pełnego goryczy monologu, coś dziwnego zaczęło się dziać z rozżaloną gliną. Z zatroskanej głowy wypadły dwa smutki. Toczył się powoli to w prawo, to w lewo, aż w końcu przybrały postać bliźniaczych kul. Jedna wskoczyła na plecy drugiej i uważnie rozglądała się dookoła. Po chwili, z rozdziawionych szeroko ust gliny, wysypały się okruchy zdumienia. Wirowały zagubione, nie wiedząc, co ze sobą począć. Kula obserwatorka skinęła na nie porozumiewawczo. Chyba nie przewidziała, że rozentuzjazmowana gromadka wejdzie jej na głowę. Dwa urwisy usadowiły się na samym czubku, wciągając brzuchy. Nasłuchiwały uważnie czy nikt się w pobliżu nie skrada. W tym czasie para romantyków przysiadła cichutko na skroniach, podziwiając złote pajęczyny jesiennego słońca. Oczy błyszczały zachwytem, lecz nastrój pogodnej kontemplacji pierzchł szybko, gdy rozgadane rodzeństwo przycupnęło u ich stóp. Z przyciśniętymi do siebie twarzami szeptali gorączkowo o tajemnicach wszechświata. Glina uśmiechnęła się tylko, a z uroczych dołeczków wyskoczyło czterech niewysokich, acz dobrze zbudowanych cyrkowców. Doskoczyli do dolnej kuli i by zrównoważyć chwiejną, nieproporcjonalną konstrukcję, uwiesili się u nóg i rąk potężnego tułowia. I to już wszystko? Niezupełnie. Teraz trzeba się zaprzyjaźnić, a to już zupełnie inna historia…:)
{gallery}przedszkole/biuletyny/2015/9-listopad/glina{/gallery}